"Ćwierćfinał mistrzostw świata to mój życiowy sukces" – przyznał po analizie turnieju w Suzhou Paweł Fertikowski.
Jak oceniasz swoje występy w grze pojedynczej i mieszanej mistrzostw świata?
Paweł Fertikowski: Jestem zadowolony. Czułem się w nich dobrze i taki jest wynik. Pozostaje lekki niedosyt, bo w mikście naprawdę byliśmy blisko medalu. Jednak po dwóch setach, w których prowadziliśmy 10:9 i 10:7, a które przegraliśmy, straciliśmy trochę wiarę w wygraną. Ale to nasz duży sukces, ponieważ juz w pierwszej rundzie przegrywaliśmy z parą włoską 2:3 w setach i 4:7. Pokazaliśmy jednak charakter i to nam dodało sił w kolejnych grach. Może mieliśmy trochę szczęścia, bo nie trafiliśmy na Chińczyków, ale przecież nasi rywale musieli wcześniej ogrywać silniejszych od siebie. Dwa lata temu zajęliśmy miejsce w "16", teraz jest "8", więc może na następnych mistrzostwach będzie medal.
Fazę grupową singla przebrnąłem spokojnie. W barażu trafiłem na dobrego Kazacha, trenującego na co dzień u Wernera Schlagera. Pokazałem dobry poziom, a zwycięstwo dało mi awans do 1/64 finału. Tutaj lepszy był Chen Weixing. Ale na obronę gram i czuję się coraz lepiej. Podobnie jak w mikście, szkoda dwóch pierwszych setów, w których prowadziłem odpowiednio 10:8 i 8:5. Rywal pod presją popełniał błędy. Ale Chen to wciąż najwyższa półka i zdecydowanie potem mi uciekł. Wyciągnąłem jednak wniosek, że wynik 0:2 w setach to jeszcze nie koniec meczu.
Twój sukces w mikście jest duży czy życiowy?
– Zdecydowanie życiowy.
Po tym ćwierćfinale czujesz się specjalistą gry mieszanej lub gry podwójnej?
– Unikałbym takiego określenia. Poprostu zawsze lubiłem i wciąż lubię te konkurencje. Dobrze się czuję, grając z Kasią Grzybowską czy Robertem Florasem. Z Kasią rozwijamy się, nasza współpraca jest konstruktywna.
Co konkretnie powoduje, że osiągacie w mikście najpierw mistrzostwo Polski, a teraz ćwierćfinał mistrzostw świata?
– Kluczowe są serwis i odbiór. Oboje dobrze to robimy. Do tego dochodzi bardzo dobry blok Kasi, który powoduje, że nie boję się zagrać rywalom dłuższej piłki, otwierającej ofensywną wymianę. Uzupełniamy się, jest komunikacja, czujemy więź i odpowiedzialność.
Z racji tego, że występujecie wspólnie raz-dwa razy w roku i nie macie okazji do treningów ten wynik jest fantastyczny. Co by było, gdybyście ćwiczyli ze sobą częściej?
– Może osiągnęlibyśmy jeszcze lepszy wynik. Niestety gra mieszana nie jest tak prestiżową konkurencją, jak te pozostałe. Podobnie jest w mistrzostwach Europy, które w tej konkurencji rozgrywa się oddzielnie. Może kiedyś się to zmieni.
Co myślisz po tych mistrzostwach o swojej grze przeciwko obrońcom?
– Myślę, że jestem coraz bliżej. Na pewno pokazuję, że mogę wygrywać. Potrzebuję wzmocnienia siły ataku trzeciej piłki i większej różnorodności gry. Brakuje mi uderzeń wygrywających i takiej świadomości swoich kończących zagrań. Z najlepszymi obrońcami na świecie trzeba wykorzystywać każdą okazję, a nie liczyć na ich błąd.
Mistrzostwom świata towarzyszy większy stres niż choćby zawodom World Tour, w których spotykasz przy stole tych samych ludzi?
– Cieszę się, że podszedłem do tego turnieju w inny sposób. Nie spinałem się, byłem rozluźniony. Mistrzostwa świata to nie koniec świata. Bez wewnętrznej presji chciałem pokazać siebie i swoją grę. Najlepsza okazja do tego to ten turniej i gra na głównych stołach, które obserwuje wielu ludzi. Trochę stresu pojawiło się w ćwierćfinale miksta w podświadomości, gdy człowiek czuje, o jaką już gra stawkę.
Przed tobą i drużyną jeszcze finał superligi z Olimpią-Unią Grudziądz. Czy to, że ty i Daniel Górak graliście w mistrzostwach świata stwarza Bogorii przewagę nad rywalem, który nie miał swoich przedstawicieli w Suzhou?
– Myślę, że nie ma takiej przewagi. Gracze rywali to doświadczeni zawodnicy, brali udział w największych imprezach i wiedzą, jak przygotować się do finałów. Ten decydujący mecz wszyscy zaczynamy od zera. Play-off to nowa karta.
Celem jest szósty złoty medal mistrzostw Polski?
– Celem jest jeszcze lepsza gra od swoich przeciwników. Gra odważna, swobodna i czynienie w niej progresu. Wynik to konsekwencja właśnie takiej gry.
Masz jakiś indywidualny cel na ten finał?
– Tak, chciałbym zwyciężyć Wang Yanga. Przegrałem z nim w tym sezonie dwa razy, ale bardzo minimalnie 2:3 i 1:3. Finał to świetna okazja na rewanż.