Nie każdy z was wie, ale trener Tomasz Redzimski ma swojego własnego bloga, na którym co jakiś czas dzieli się swoimi refleksjami. Poniżej jego ostatni tekst.
Koniec starego roku oraz początek nowego to zwykle czas podsumowań i refleksji na temat tego czego dokonaliśmy w ciągu ostatnich 12 miesięcy, co zrobiliśmy dobrze, a co trzeba poprawić, czy udoskonalić. Jest to również czas zadawania pytań, np.: gdzie jesteśmy?; czego dokonaliśmy?; co dalej? Już za kilka miesięcy rozpoczynają się Igrzyska Olimpijskie w Tokio, a to szczególnie mobilizuje mnie do próby poszukania odpowiedzi.
Trener reprezentacji Jugosławii z lat 80-tych i 90-tych Dusan Osmanagic powiedział: „Trener, który nie chce wychować mistrza świata powinien się zająć czym innym, nie ma kwalifikacji do bycia trenerem”. Przyjmując to założenie (Jugosławia w Drużynowych Mistrzostwach Świata w Chibie w 1991 r. zdobyła srebrny medal), zastanawiam się nad tym, jak organizujemy działania szkoleniowe w Polsce na drodze do zdobycia tytułu Mistrza Olimpijskiego. Jeśli przyjmiemy, że o stanie systemu szkolenia w danym kraju świadczą medale olimpijskie w turnieju drużynowym (trzeba wyszkolić przynajmniej 3 wysokiej klasy zawodników i zawodniczek), to wyłania się taka oto czołówka ostatnich trzech turniejów olimpijskich w konkurencji drużynowej:
Pekin 2008 r.
Kobiety: Chiny, Singapur, Korea
Mężczyźni: Chiny, Niemcy, Korea
Londyn 2012 r.
Kobiety: Chiny, Japonia, Singapur
Mężczyźni: Chiny, Korea, Niemcy
Rio 2016 r.
Kobiety: Chiny, Niemcy (2 Chinki), Japonia
Mężczyźni: Chiny, Japonia, Niemcy
Wszystkie 6 złotych medali zdobyły Chiny, 4 medale zdobyła reprezentacja Niemiec, 3 Korea, 3 Japonia, 2 Singapur (tylko kobiety).
Szczegółowa analiza różnic pomiędzy systemami szkolenia medalistów olimpijskich a naszymi polskimi rozwiązaniami wymagałaby obszernych studiów, dlatego skupię się na, według mnie, jednym z kluczowych czynników.
Wszystkie kraje, które zdobyły medale olimpijskie w konkurencji drużynowej mają bardzo dobrze zorganizowane szkolenie centralne: Chiny – ośrodek w Pekinie, Korea Płd.-Seul, Japonia-Tokio, Niemcy-Dusseldorf, Singapur-Singapur. W tych ośrodkach skumulowany jest największy potencjał szkoleniowy w postaci najlepszych zawodników, trenerów, fizjoterapeutów oraz organizacyjny (hala, sprzęt, odnowa, fizjoterapia i inne). Skupienie tych czynników w jednym miejscu tworzą warunki o ponadprzeciętnym potencjale opartym na zasadzie synergii.
A jak to wygląda w naszym kraju? Czołowi seniorzy trenują w małych grupach, w kilku różnych miastach w Polsce oraz w ośrodku niemieckim (Ochsenchausen). Daniel Górak, Patryk Chojnowski i Artur Grela ćwiczą w Gdańsku, Konrad Kulpa i Tomasz Kotowski w Toruniu, Marek Badowski i Jakub Folwarski w Grodzisku Mazowieckim, Robert Floras w Rzeszowie. W Ochsenchausen na co dzień szkolą się Jakub Dyjas oraz dwóch naszych czołowych juniorów. W niektórych z tych krajowych miejsc nie ma trenera odpowiedzialnego za organizację, planowanie i monitorowanie szkolenia. Zawodnicy trenują po prostu sami, według własnego uznania.
Jeśli chodzi o seniorki, to również widać rozproszenie. Natalia Bajor oraz Anna i Katarzyna Węgrzyn szkolą się we Wrocławiu, nasze najbardziej utytułowane zawodniczki Natalia Partyka i Katarzyna Grzybowska w Gdańsku, natomiast Mistrzyni Europy Li Qian trenuje poza granicami Polski.
W działaniach wojennych dowódcy stosują zasadę konsolidacji sił i środków tworzących maksymalną siłę uderzenia, co opisuje wielokrotnie dr Jacek Bartosiak w swojej książce “Rzeczpospolita pomiędzy lądem a morzem”. Jednocześnie chodzi o to, żeby korzystając z warunków geograficznych, dzielić siłę przeciwnika na mniejsze grupy i bić ich podzielonych na części. Taka strategia daje największe szanse na pokonanie przeciwnika.
Przeciwnie do strategii z sukcesem stosowanej na polu walki zbrojnej, w naszej dyscyplinie zawodnicy i trenerzy są rozproszeni i od lat bici przez rywali. Wskazuje na to brak naszych drużyn na podium Igrzysk Olimpijskich w turnieju drużynowym. Nawiasem mówiąc, nie mamy też żadnego medalu w innych konkurencjach.
Tenis stołowy jest sportem walki, dlatego uważam, że zasady działające na polach bitewnych mogą mieć zastosowanie w naszej dyscyplinie sportu. Zebranie naszych najbardziej umotywowanych i uzdolnionych zawodników oraz trenerów w jednym miejscu po to, żeby uzyskać efekt synergii jest jednym z naszych największych wyzwań, ale jest to wykonalne. Nie ma przecież żadnych geograficznych przeszkód, żeby to zrobić: żadnych rzek do przeprawy, gór do przejścia, bagien do ominięcia. Jedyną trudnością może być zmierzenie się z własnymi przekonaniami, uprzedzeniami i stereotypami. A może i nawet tych przeszkód nie ma… Przed Tokio możemy już nie zdążyć, ale jeśli chcemy optymalnie przygotować się do następnych Igrzysk w Paryżu w 2024 r., to na decyzje nie zostało wiele czasu. Chyba, że chcemy ciągle powtarzać te same błędy i biernie czekać na kolejne niepowodzenia.
Tomasz Redzimski